San Francisco-SF , czyli jak głosi jego oficjalny przydomek: „miasto nad zatoką”.
Skąd inąd bardzo trafne określenie ,ponieważ położenie geograficzne, a właściwie Zatoka San Francisco, determinuje czym to miasto jest.
Co do historii to oczywiście możecie sobie ją wygooglować, więc tylko wspomnę krótko ,że San Francisco jest stosunkowo młode, do rangi miasta podniosła je „ gorączka złota” , która stworzyła z niego bazę wypadową i centrum logistyki dla tysięcy poszukiwaczy złota. Potem było już z górki.
Nazwa miasta pochodzi od nadanej przez Hiszpanów (którzy jako pierwsi Europejczycy przybyli na te tereny) nazwy Fortu świętego Franciszka z Asyżu , założonego u wejścia do zatoki w XVIII w, choć nazwa ta pojawiła się dopiero kiedy San Francisco zostało przyłączone do Stanów Zjednoczonych po wojnie meksykańsko - amerykańskiej.
Wcześniej osada i małe miasteczko ,które wyrosło w miejscu fortu ,nazywało się Yerba Buena. Nomen omen znaczy to po hiszpańsku „dobre zioło” co w świetle tego, że SF w latach 60-tych i 70-tych było stolicą ruchów hippisowskich upopularniających między innymi marihuanę, brzmi nieco prowokacyjnie… Oczywiście Yerba Buena to nie pochwała THC ,a nazwa rośliny z rodzaju mięt, rosnącej w dużej ilości nad zatoką San Francisco.
Miasto jest siedzibą wielu znanych firm amerykańskich, że tylko wspomnę Levis, West Fargo czy Girardelli (jeden z najbardziej znanych w USA producentów czekolady) ,które powstały w początkach działalności SF w XIX w. oraz trochę młodszych czyli Google, Visa czy Chevron.
SF położone jest na północnym krańcu półwyspu SF oddzielającym Pacyfik od zatoki SF.
Cóż ,niby lekki miszmasz: miasto San Francisco, zatoka San Francisco i półwysep San Francisco ,ale Amerykanie są mocno pragmatyczni i jak widać jak już coś nazwą to się tego trzymają...

Do Zatoki San Francisco z Pacyfiku prowadzi droga morska przez cieśninę Złote Wrota, niespełna 2 kilometrowe przejście prowadzące do zatoki, czyli podłużnego akwenu , która ma ponad 100 km długości.
Zatoka SF, a zwłaszcza jej południowa część, jest gęsto zaludnionym terenem (ponad 7 milionów mieszkańców), praktycznie cała jest obudowana miastami: Oakland, San Mateo, Fremont, San Jose.
W południowej części przecinają ją trzy potężne mosty ,z których San Mateo Bridge ma ponad 11 km długości. Wszystkie mosty są wystraczająco wysokie, aby mogły pod nimi przepłynąć pełnomorskie statki. Jest to istotny element, ponieważ cała południowa część zatoki to jeden wielki port morski.

Ok teraz wracamy do SF ,a dokładnie do międzynarodowego portu lotniczego SF. To duże lotnisko, którego progi pasów startowych wychodzą na zatokę. Po odprawie paszportowej i odbiorze bagaży w zależności czy wynajmujecie samochód czy chcecie się dostać do centrum komunikacją publiczną kierujecie się do tak zwanego AirTrain (darmowy) , który objeżdża lotnisko zatrzymując się przy terminalach i parkingach, centrum wynajmu samochodów i stacji kolei BART (Bay Area Rapid Transit), gdzie możecie złapać pociąg do centrum -12 dolarów za bilet. My pożyczyliśmy samochód, więc wskoczyliśmy do w pełni automatycznego pociągu AirTrain i z terminala międzynarodowego dojechaliśmy do stacji Rental Car Center w jakieś 7 minut.
Uwaga! AirTrain ma dwie linie czerwoną i niebieską.
Linia czerwona tworzy małą pętle ściśle wokół terminali -obejmującą trzy terminale krajowe i dwa międzynarodowe oraz dwie stacje z dostępem do parkingów ( na jednej z tych stacji jest też połączenie z terminalem kolei BART).
Linia niebieska objeżdża te same stacje co linia czerwona ,ale dodatkowo jedzie do centrum wynajmu samochodów.
Z peronu kolejki wchodzicie do holu, gdzie znajdują się poszczególne okienka wypożyczalni samochodów. My zastaliśmy tłum ludzi zwłaszcza przy Alamo i Budget. Dotąd zawsze w USA korzystałem z Alamo , ale w tym roku(2022) ceny wynajmu samochodów zwaliły mnie z nóg..
Przed pandemią w 2019 r wynajem Subaru Outback (klasa middle SUV) na 21 dni na lotnisku w LA, z nawigacją i ubezpieczeniem kosztował mnie 1.650 dolarów.
W tym roku za 16 dni Alamo policzyło sobie już 2.450 dolarów…
W Sixt udało mi się znaleźć równoważną ofertę za 1.680 dolarów ,więc zdecydowaliśmy się na tą wypożyczalnię.
I na szczęście bo do Sixt’a w kolejce stały tylko trzy osoby..
Sprzedawcy w Sixt niestety mają niemiłą tendencje do usiłowania wciśnięcia na siłę swoich propozycji na zasadzie: przygotowaliśmy dla Ciebie specjalna ofertę, zobacz nowy mercedes GLK bleble… pytasz o cenę i słyszysz .że jak dla Ciebie zaledwie 3.000 dolarów.. Ale wystarczy przypomnieć warunki rezerwacji i sumę jaką zadeklarowała wypożyczalnia i wszystko wraca do normy.
W SF airport car rental  mają ciekawy sposób odbioru samochodów :centrum wynajmu samochodów to parking wielopoziomowy przy okienku robią wam zdjęcie , wy robicie zdjęcie ekranu monitora z waszym „kontraktem”, następnie jedziecie dwa pietra wyżej na parking i u przedstawiciela wypożyczalni dostajecie kluczyki od samochodu po tym jak mu pokażecie zdjęcie kontraktu, to Kalifornia czyli ekologia na pierwszym miejscu, zero papieru...
Nam się trafił prawie nowy BMW X1. Z nawigacją, bo bez nawigacji poruszanie się po miastach USA samochodem jest …szarpiące nerwy..

Hotel wybraliśmy w centrum -Columbus Inn, mały hotelik za przyzwoitą cenę (jak na SF) położony 5 minutowym spacerem od Fisherman’s Wharf - czyli głównego deptaka SF.
Co ważne- hotel ma swój parking ,a parkowanie w SF jest prawie tak samo trudne jak w Krakowie..
Duże pokoje, duże wygodne łóżko i co ważne - czysto i pachnąco.
Choć hotel już nie pierwszej młodości.
Nawigacja pokazała nam ,że z lotniska do hotelu mamy 45 minut jazdy i niewiele się myliła. Jazda samochodem w SF na pewno podniesie Wam ciśnienie.
Miasto jest położone na kilkunastu wzgórzach , z których najwyższe ma prawie 300 m ,a że jesteśmy praktycznie na brzegu Pacyfiku ,więc przewyższenia niektórych ulic mają po ponad 100 metrów…
Niektóre ulice są tak strome ,że w tylnym lusterku widzicie asfalt, a przed Wami niebieskie niebo…
Jeśli przyjdzie się Wam zatrzymać w połowie wzgórza, bo jest oczywiście korek, przed Wami świecą w oczy czerwone światła stopu poprzednika ,a na tylnym zderzaku jakiś idiota zatrzymał się o centymetry od Waszego auta, którego nie znacie ,bo co dopiero odebraliście go z wypożyczalni i musicie oderwać stopę z hamulca i położyć ją na pedale gazu ,to założę się, że z trudem przełkniecie ślinę.. Wybór hotelu jest ważnym elementem zwiedzania SF, bo musicie zdecydować czy oprzecie się na samochodzie czy na komunikacji i własnych nogach.
Samochód oczywiście teoretycznie daje większą swobodę ,ale w amerykańskich miastach to tylko teoria. W popularnych miejscach znalezienie miejsca do parkowania graniczy z cudem, parkingi w centrum są albo pełne albo kosztują po 30 dolarów za dwie godziny, a parkowanie na ulicach wymaga czytania znaków ze zrozumieniem, bo albo parkowanie jest dozwolone tylko 2 godziny, albo tylko w weekendy albo po 17:00 , itd. itp.
Podczas naszego poprzedniego pobytu w SF zdecydowaliśmy się na hotel w pobliżu lotniska i był to dobry wybór zarówno pod względem ceny i jakości hotelu, jak i realizacji naszych planów. Jednak to każdorazowo była co najmniej godzina jazdy do centrum, często stanie w korkach na zjazdach z autostrad i później walka o znalezienie miejsca do parkowania.
Najczęściej zostawialiśmy samochód na podziemnym parkingu przy Union Square i dalej poruszaliśmy się pieszo. Ale z Union Square blisko jest tylko do wejścia do Chinatown…
Z Union Square macie dwa bloki do Dragon Gate Chinatown –smoczej bramy do chińskiej dzielnicy, typowego must have , by zrobić zdjęcie (skrzyżowanie ulic Bush i Grant).
Do północnego wybrzeża(Golden Gate, Alcatraz itd.) z Union jest już ponad trzy kilometry. Dlatego w tym roku zdecydowaliśmy się na hotel blisko „deptaka”. Samochód został na parkingu hotelowym (w cenie) ,a my już pierwszego wieczoru poszliśmy na Fishermans Wharf wolnym spacerkiem.

Co ciekawego w tym deptaku: widok na zatokę w tym na Alcatraz i Golden Gate. Dwa główne punkty tej części nabrzeża to przede wszystkim Pier 39 (Nabrzeże 39), serce deptaka z multum sklepów i restauracji, tu bez wahania polecam Bubba Gump Shrimp Co., restaurację zainspirowaną filmem Forest Gump, pełną pamiątek i odwołań do filmu, z naprawdę świetnym jedzeniem i drinkami.
Na tym nabrzeżu znajduje się też spora atrakcja dla dzieci - Aquarium of Bay. Sklepy i restauracje otoczone są zakotwiczonymi łodziami i jachtami, a z nabrzeża możecie obserwować opalające się na pomostach foki. Jeśli od Pacyfiku nie nadciąga mgła z lewej strony zobaczycie w oddali Golden Gate ( ponad 6km od Was). Nie pomylcie się, bo z prawej strony macie zupełnie blisko równie wielki most Oakland Bay Bridge..
Natomiast naprzeciwko w odległości mniejszej niż 2 km zobaczycie Alcatraz. Lądem już bliżej do wyspy nie podejdziecie.
Jest wiele wycieczek statkami na wyspę jednak zajmują sporo czasu, są drogie, trzeba stać w kolejkach, a mi jakoś szczególnie na obejrzeniu więzienia nie zależało.

Drugim miejscem kluczowym deptaka jest Pier 45, często określany jako właściwe Fisherman Wharf , bo to tutaj właśnie wznosi się wielki symbol koła sterowego z ta nazwą. To nabrzeże znajduje się jakieś 300-400 m na lewo od Pier 39 i idąc tam mijacie korowód straganów z rękodziełem, domorosłych artystów, muzyków i sprzedawców hot- dogów, tortilli i Krwawej Mary.
Samo Pier 45 to kolejne restauracje i sklepy oraz Musee Mecanique pełne starych gier mechanicznych, zręcznościowych, fliperów, wciąż działających, z których wciąż można skorzystać- sam wstęp jest bezpłatny.
Obok nabrzeża jest przycumowany USS Pampanito, amerykański okręt podwodny klasy Balao, weteran wojny podwodnej na Pacyfiku.
Podczas działań wojennych zatopił sześć japońskich statków w tym niestety też s.s Rakuyo Maru , który przewoził 1350 jeńców brytyjskich i australijskich. Pampanito i trzy wezwane po ataku na pomoc inne okręty podwodne uratowały tylko 75 rozbitków. Możecie na Pier 45 obejrzeć okręt, który jest obecnie udostępnionym do zwiedzania pływającym muzeum. Okręt grał również w głupawym filmie z lat 90tych „Nagi peryskop”.
Zresztą dla fanów marynistyki zaraz obok jest Hyde Street Pier ,praktycznie nabrzeże muzealne i macie możliwość zobaczenia przycumowanych statków parowych w tym parowego bocznokołowego holownika i parowego promu samochodowego.
Spacerując po nabrzeżach koniecznie zjedzcie hot- doga oferowanego przez ulicznych handlarzy (10 dolarów za sztukę!), patrząc na wylegujące się na pomostach foki.
Idąc po Pier 45 koniecznie odwiedźcie Boudin Bakery Cafe piekarnię sklep i restaurację w jednym, która jest podobno najstarszym miejscem wypieku chleba na zakwasie w całej Kalifornii.
Chleb chlebem (kształty bułek i bochenków oprócz tradycyjnych to lokalne symbole :kraby, foki , ryby itd.) ale koniecznie spróbujcie tutaj zupy chowder podawanej jak u nas żurek w chlebie.
Chowder to kremowa zupa serowa robiona z krabów i innych stworzeń morskich. Tutaj podają białą, ponoć rodem z Nowej Anglii i to właśnie tutaj mi najbardziej smakowała.
Być w Kalifornii nad Pacyfikiem i nie spróbować chowdera to..niedopuszczalne!
Próbowaliśmy tej zupy w wielu miejscach, np. w Carmel by the Sea jedliśmy „różową” i w „odmianie” greckiej -z ziemniakami i uwierzcie mi ta zupa nigdzie nie smakuje tak samo.. A najlepsza była właśnie w Boudin Bakery.

Oczywiście muzycznym motywem przewodnim „prześladującym” mnie w SF był przebój Scott’a McKenzie, „If you are going to SF, Be Sure to Wear Some Flowers in Your Hair”. Kiedyś nieomal hymn ruchów hippisowskich mocno zakorzenionych w SF, choć mocno zapomniany, obecnie mocno sentymentalny flashback lat 70tych…

Co jeszcze warto zobaczyć w SF? Oczywiście most Golden Gate.
To prawdziwa wizytówka SF rozpoznawalna na całym świecie.
Most otwarto w 1937 roku po czterech latach budowy.
Ma ponad 2 km długości, z czego cześć pomiędzy przęsłami to prawie 1300m sześciopasmowej autostrady zawieszonej ponad 75 metrów nad wodami cieśniny. Most Złote Wrota jest pomalowany na kolor o oficjalnej nazwie „międzynarodowy pomarańczowy”, aby zapewnić jego lepszą widoczność dla mijających go statków w czasie mgły.
Wyboru tego koloru dokonali cywilni konstruktorzy po szokującej propozycji Marynarki Wojennej, która chciała dla lepszej widzialności pomalować most w biało żółte pasy… Panom tłumaczę : most jest po prostu czerwony..

Golden Gate Bridge (GGB) cieszy się niesławą mostu samobójców, skacząc z niego poniosło już śmierć ok 1.500 osób.
Spadając z wysokości 75 metrów do wody ma się nie więcej niż 5% szans na przeżycie upadku. Szanse na nieutonięcie czy też na uniknięcie śmierci na skutek hipotermii są w granicach 2%.
Obecnie montuje się specjalną siatkę, która ma powstrzymać „skoczków”, jednak montaż opóźni się do co najmniej 2023 roku. Na razie widać tylko metalowe elementy konstrukcyjne odstające od mostu w jego początkowej części.
Most jest majestatyczny i widać go z praktycznie każdego miejsca na północnej krawędzi miasta. Jeśli nie ma mgły…
A na to niestety musicie być gotowi.
Mgły z nad Pacyfiku co rano nadciągają nad zachodnią część półwyspu zasłaniając słońce i ukrywając Golden Gate przed naszymi ..aparatami fotograficznymi (tak naprawdę smartfonami ,ale co tam..)
Rada: jeśli chcecie fotografować most, warto zaplanować sesje na popołudnie , bo wtedy szansa na brak mgły , przejrzystość jest zdecydowanie większa. Rano macie nie więcej niż 30 procent szansy, że zobaczycie coś więcej niż dolną część mostu, a niestety to właśnie dwa „czerwone”, ogromne, wznoszące się na ponad 200 metrów nad zatokę pylony budują wizerunek i majestat tego cudu architektury użytkowej.
Most można oglądać zarówno z północnego jak i południowego krańca. Na południowym krańcu znajdują się dwa duże parkingi, które jednak błyskawicznie się zapełniają, na północnym jest również Golden Gate Vista Point North ,ale w tym roku był zamknięty jako parking dla samochodów osobowych, mogły tu wjeżdżać tylko autobusy.

Przez most warto przejść podziwiając widok na zatokę i na Pacyfik, a jak się ma trochę czasu, to można zobaczyć statki lub okręty wchodzące lub wychodzące z zatoki i przepływające pod mostem.
Na zatoce jest też zatrzęsienie windsurferów i kiterów śmigających w podmuchach wiatru, który tutaj nigdy nie ustaje, a których obserwacja z wysokości prawie 80 metrów jest wręcz hipnotyzująca. Sterczałem tam prawie 45 minut…
Co do techniki poznawania GGB: my skorzystaliśmy z Big Bus Tour, czyli piętrowego autobusu ,który w 2 godziny objeżdża całe SF zatrzymując się w najbardziej turystycznych miejscach, bilet kosztuje 40 dolarów i jest ważny 24 godziny.
Linia ma swoje przystanki wzdłuż trasy i możecie w okresie ważności biletu wskakiwać i wyskakiwać z autobusu. Początkowy przystanek jest na Fisherman Wharf przy skrzyżowaniu ulic Jefferson i Mason i proponuje , aby na początek poświecić 2 godziny i objechać cała trasę ( autobus robi pętlę), zobaczyć gdzie są przystanki i które atrakcje są dla Was na tyle interesujące, żeby wysiąść i je dokładnie obejrzeć. Jednym z przystanków jest północy punkt widokowy GGB i tam warto zrobić szereg zdjęć i ruszyć mostem na południe.
Na południowym krańcu jest kawiarnia o nazwie Equator Coffees, możecie tutaj kupić kawę i kanapki i ruszyć z powrotem.
Tylko pamiętajcie przejście przez most od północnego punktu widokowego do południowego to prawie trzy kilometry czyli 6 km w obie strony. Bluza lub lekka kurtka w południe może być niezbędna nawet w lipcu-wieje jak… cholera.
Rano nawet puchówka może być przydatna, a w autobusie jadącym rano przez most jest po prostu konieczna ( czapka i okulary słoneczne też się przydają i nie są to czcze zapewnienia).
Możecie więc wrócić na północ i wskoczyć do autobusu, ale możecie też po przyjściu na południowy kraniec mostu zafundować sobie spacer brzegiem zatoki aż do Fisherman Wharf.
To ok 6-7 km, ale naprawdę warto jak macie czas i siłę. Jak kupicie sobie kawę to prosto z kawiarni kierujcie się przez parking w kierunku zatoki i znajdziecie ścieżkę, która poprowadzi z 90ciu metrów do poziomu zatoki.
Wyjdziecie wprost na nabrzeże torpedowe, które obecnie oblegają wędkarze i łowcy krabów, a z którego wychodzą świetne zdjęcia GGB.
A później idziecie szeroką ścieżką lub plażą- Wasz wybór, przez SF Yacht Club aż do Fisherman Wharf. Podziwiając widoki i robiąc dużo zdjęć zajmie Wam to jakieś 1,5 godziny. W ten sposób obejrzeliśmy GGB z bliska i z jego zatokowej strony. Warto go zobaczyć również od drugiej strony, od Pacyfiku.
Nie używając samochodu możecie to zrobić z południowego brzegu odwiedzając Lands End Park. Nieco ponad 2km ścieżka z Lands End Eagles Point do Lands End Lookout to znowu zapierające dech w piersiach widoki na Pacyfik i GGB.
To popularny park miejski, można tu dojechać autobusami, jeśli korzystacie z samochodu to macie kilka parkingów wzdłuż szlaku. Polecam Wam wizytę w tym parku, bardzo przyjemne miejsce, choć w weekend może być sporo ludzi.
Poza widokami znajdziecie tutaj miejsce pamięci poświęcone poległym marynarzom z ciężkiego krążownika USS San Francisco (Amerykanie nazywali niszczyciele nazwiskami polityków i notabli, krążowniki nazwami miast , a pancerniki nazwami stanów) ciężko uszkodzonego podczas bitwy o Guadalcanal oraz betonowy filar na skale, który pozostał po latarni morskiej oświetlającej cieśninę Golden Gate na początku XX wieku.
Latarnia ta została zbudowana na małej skale u wejścia do zatoki SF i od niej wzięła swoja nazwę Mile Rock Lighthouse. Zbudowano ją w 1904 roku po jednej z największych katastrof morskich w tym rejonie, kiedy to płynący z Hong Kongu statek City of Rio de Janeiro w gęstej mgle wpadł na skały i zatonął w osiem minut zabijając 128 pasażerów.
Latarnię postawiono prawie dwa kilometry od brzegów Lands End na wystającej kilka metrów nad wody Pacyfiku skale. Z racji wyglądu latarnie nazywano Tortem Weselnym( na betonowym filarze zbudowano trzy zwężające się ku wierzchołkowi kręgi zwieńczone szklaną witryną latarni).
Stojąc na brzegu i patrząc na pozostałości po latarni można sobie wyobrazić jak bardzo samotni musieli być trzej latarnicy, którzy teoretycznie tak blisko lądu, czasem dzięki gęstej mgle nie mogli go widzieć przez kilka dni.
Opisałem jak obejrzeć GG z bliska oraz od zatoki i od Pacyfiku.
Ukoronowaniem podziwiania mostu jest wizyta w punkcie na północnym jego krańcu, zwanym Battery Spencer. Jest to chyba najbardziej zakorkowane miejsce w SF, ponieważ można tu dotrzeć praktycznie tylko samochodem i zawsze tam jest ogromny tłok.
Jeśli nie chcecie stać w korku i przepychać się pomiędzy turystami, a chcecie zobaczyć GGB od tej strony Pacyfiku proponuje pojechać samochodem jakieś pięć kilometrów dalej do miejsca zwanego Point Bonita.
Aby tam dotrzeć musicie opuścić SF przez most GGB i zaraz po jego przejechaniu i po minięciu zjazdu do punktu widokowego, zjeżdżacie na Alexander Ave ,później skręcając w lewo w Bunker Rd prawie kilometrowym tunelem przez góry przejedziecie na druga stronę autostrady 101.
W nawigację wpiszcie Bonita Lighthouse Parking. Parking nie jest specjalnie duży ,ale zaraz koło niego znajduje się ośrodek YMCA, który obecnie jest chyba nieczynny ( początek lipca 2022) i można tam zastawić samochód.
Z parkingu odchodzi kilka szlaków pieszych, ale Wy kierujcie się na Point Bonita Lighthouse. Jeśli nie ma mgły to już z parkingu zobaczycie Złote Wrota. To nieco ponad 4 kilometry od mostu ,ale odległość w niczym nie zmniejsza jego majestatu. Point Bonita to wąski skalisty przylądek położony równolegle do GGB, na końcu którego znajduje się latarnia morską. Od parkingu do latarni idziecie pięknie położoną kilometrową ścieżką, z widokiem na most i zatokę Bonita.
To naprawdę piękne miejsce, jedno z najpiękniejszych w rejonie SF.
Do latarni prowadzi wąski wiszący nad przepaścią most, a z jej tarasu macie wspaniały widok na Pacyfik, statki kierujące się do GG i na łowiska o poranku pełne łodzi rybackich. Ale wszystko to dosyć odległe i nie zakłócające odczuwania otaczającego Was Pacyfiku . Miejsce magiczne, trudne do opisania i stosunkowo mało oblegane przez turystów. My byliśmy tam praktycznie sami.
Oczywiście GGB to nie jedyna atrakcja SF. Jeśli jesteście z dziećmi ( w każdym wieku )warto odwiedzić Golden Gate Park, ponad pięciokilometrowy pas zieleni przy zachodniej czyli oceanicznej części SF. Kultowe miejsce do biegania czy jazdy na rowerze, ale też lokalizacja de Young Museum i California Academy of Sience. Oba obiekty położone są w zachodniej części parku przy wielkim ogrodzie i diabelskim kole. Kursuje tu komunikacja miejska i shuttle busy.
Miejsce do zaparkowania naprawdę trudno znaleźć, zwłaszcza w weekend.
My zaparkowaliśmy przy plaży, do której od zachodu przylega park i pojechaliśmy shuttle busem. W/w muzeum (skąd inąd bardzo ciekawy budynek, pokryty w całości miedzią) to zbiór sztuki amerykańskiej, atrakcyjny przede wszystkim dla tych, których to interesuje. Ale Akademia Nauki to miejsce dla wszystkich! Połączenie akwarium, laboratorium i muzeum historii naturalnej.
Dzieci będą zachwycona ale i dorośli nie będą się nudzić. Jeśli Wam mało przyrody obok macie naprawdę duży ogród botaniczny i małe jeziorko, a raczej mała wyspę otoczona fosą, z urokliwym wodospadem na środku wyspy.
Zachodni kraniec parku jak wspomniałem opiera się już o wybrzeże i prawie dwukilometrowe plażę Ocean Beach Fire Pits. Właściwie cała zachodnia część SF to plaże ,ale w tym miejscu macie wielkie parkingi ciągnące się wzdłuż plaży , a sama plaża ma ponad 200 m szerokości. Co do kąpieli to niestety piasek jest raczej brudno- szary, a woda raczej zimna. W sumie temperatura w SF nie rozpieszcza, bo w lipcu zazwyczaj waha się od 20 do 24 stopni.
Rano ,kiedy od Pacyfiku nadciąga mgła i wieje wiatr, możecie doświadczyć i 14tu stopni…
SF jest miastem mocno zielonym, w dzielnicach mieszkaniowych zasadzono naprawdę mnóstwo drzew, mają tutaj poza Golden Gate Park, Lands End i Presidio przynajmniej pięć dużych ponad dwukilometrowych parków i mnóstwo mniejszych połaci zieleni i skwerów. Na południowo zachodnim krańcu miasta jest duży ogród zoologiczny, w którym niestety nie byliśmy, ale bardzo go chwalili w rozmowach mieszkańcy SF. Jeśli jeszcze mało Wam parków to na południu macie sześciokilometrowy mały łańcuch górski pnący się na ponad 380m San Bruno Mountain State Park. Jadąc z lotniska mijacie ten park z lewej strony.
Inne turystyczne atrakcje SF to: Downtown ,z najbardziej znanym budynkiem charakterystycznym dla SF ,czyli Transamerica Piramid, ciągnący się wzdłuż zatoki port SF ,którego nabrzeża można objechać na wypożyczonym rowerze oraz oczywiście słynny tramwaj linowy.
Tramwaj znany z wielu filmów (mnie najbardziej kojarzy się z The Rock z Sean’em Connery i Nicolas’em Cage) to poza GGB chyba najbardziej popularna atrakcja turystyczna w SF. Tramwaje te kursują po SF od 1873 roku ,obecnie zostały tylko trzy linie, w przeszłości było ich ponad 20.
Należy pamiętać , że mimo wyglądu wagonika jednoznacznie kojarzącego się z tramwajem, to tak naprawdę bardziej kolejka linowa. Świadczy o tym choćby jego angielska nazwa: „Cable Car” a nie „tram” czy „streetcar”, dlatego gdybyście chcieli zapytać nie pytajcie o tram czy streetcar ,bo skierują Was do klasycznych tramwajów, które również krążą po SF.
Rzeczony tramwaj porusza się po niezwykle stromych ulicach SF, napędzany stalową liną ,ukryta w kanale w jezdni jest doczepiana przez „motorniczego” do wagonu i ciągnie go do punktu docelowego. Liny ,podobnie jak w kolejce na Kasprowy, cały czas poruszają się pod jezdnią i „motorniczy” specjalną „wajchą” opuszcza hak, który łapie poruszającą się linę i tramwaj rusza.
Żaden tubylec z tego tramwaju nie korzysta, to praktycznie w 100 procentach środek transportu dla turystów. Dlaczego? Bo przejazd kosztuje relatywnie drogo - 7 dolarów, tramwaj jedzie stosunkowo wolno i prawie zawsze jest zatłoczony. Tramwaj łączy rejon Fisherman’s Wharf ze ścisłym centrum.
Przystanek w centrum to skrzyżowanie ulic Powell i Market, czyli jakieś 300m od Union Square, gdzie macie duży parking podziemny. Jest to alternatywa na dojazd na nabrzeże. Tramwaj stamtąd jedzie przez ulice SF do dwóch lokalizacji : skrzyżowania ulic Bay i Taylor (w nawigacji Powell/Mason Cable Car Turnaround) oraz głównej stacji przy skrzyżowaniu ulic Hyde i Beach ( w nawigacji Powell & Hyde Cable Car Turnabout ). Obie lokalizacje są od siebie relatywnie blisko, nie więcej niż 600m, natomiast jeśli chodzi o lokalizacje to główna stacja znajduje się już przy samym nabrzeżu, a Powell/Mason jest położona ok 500m od nabrzeża. Ale na szczęście to wszystko naprawdę w dystansie spacerowym.
Na głównej stacji niestety trzeba czekać ponad 45 minut ,aby wsiąść do tramwaju, choć zdarza się że zajmuje to i godzinę. Oczywiście wszyscy zajmują miejsca w ławkach z przodu, z których można wstawać i „wywieszać” się z tramwaju. Kolejki w Pawell/Mason są trochę mniejsze, ale i częstotliwość tramwajów też jest mniejsza. Stacja w centrum też jest oblegana, choć moim zdaniem kolejki są mniejsze niż na nabrzeżu. Niektóre przewodniki zalecają aby nie czekać na przystankach końcowych tylko wskoczyć do tramwaju na którymś z przystanków na trasie, ale widziałem że jeśli tramwaj jest pełny i nikt nie wysiada to po prostu nie zatrzymuje się na przystankach. A większość turystów jedzie od początku do końca robiąc zdjęcia i podziwiając widoki. A jest co podziwiać ,bo tramwaj jedzie wolno i wjeżdża na najwyższe wzniesienia w centrum. Można zrobić i ze sto zdjęć z jednego przejazdu. Tramwaje w sezonie kursują do godziny 21 , my wsiedliśmy o 19tej na stacji głównej po ok. 40 minutach czekania, natomiast w centrum wsiedliśmy po 20tej, już bez czekania. Przejazd całej linii zajmuje ok 20-25 minut. Podsumowując - odwiedziłem SF dwa razy i bez bólu poleciałbym tam jeszcze raz. Miasto jest urokliwe dzięki pobliskiemu Pacyfikowi i swojemu położeniu na wzgórzach. Panuje tutaj zupełnie inna atmosfera niż np. w NY. W Wielkim Jabłku turysta ginie w tłumie Nowojorczyków i tak naprawdę zwiedzamy tam wielki, niezależny organizm ,który nas nieco ignoruje. W SF jest bardziej pocztówkowo, odnosi się wrażenie ,że na ulicach więcej jest turystów niż lokalsów. Mnogość parków, miejsc historycznych czy wreszcie punktów widokowych wydaje się wskazywać ,że miasto chce być oglądane.. I naprawdę jest co oglądać: krajobrazy, plaże, parki, mosty, umocnienia, muzea, architektura ( w dzielnicach historycznych ,czyli takich z ponad 100 letnia tradycją, pamiętajmy że to Ameryka i jak dla nich to już zabytki- zobaczycie kolorowe, urokliwe domki w ilości naprawdę zapełniającej pamięć aparatu w telefonie) no i Pacyfik! Mi gapienie się z GGB na zatokę i Pacyfik zajęło z godzinę… I dobrowolnie gapienia nie przerwałem.. Niestety miasto boryka się z ogromną liczbą bezdomnych, których również widać w miejscach stricte turystycznych. W porównaniu do NY lokalne władze chyba są o wiele bardziej tolerancyjne dla bezdomnych, bo ich koczowiska ciągną się czasem na obszarze 300-400 metrów przy głównych ulicach w samym centrum miasta. Niektóre obiekty miejskie zwłaszcza w zachodniej, pacyficznej części SF wymagają pilnej interwencji, bo są już na granicy wizerunku zbliżonego do zaniedbanych slumsów… SF jest też miejscem, skąd macie niedaleko do innych atrakcji tej części wybrzeża: Monterey, Carmel by the Sea czy Big Sur. Jesteście też tutaj u progu Krainy Wina, jak nazywa się położoną na północy wchód od SF dolinę Napa. Pamiętajcie że odległość 100km w Stanach to po prostu „blisko”, tutaj na zwyczajne zakupy jeździ się 30-40km…
Ale z kwiatami we włosach czy bez włosów, jest to miejsce które będąc w Kalifornii trzeba odwiedzić. Jeśli mierzi Was odległy i ulotny duch hippisowskiego SF pomyślcie , że jest to miasto twardego Harrego Callahana ,które oglądaliście w kilku filmach z Clint’em Eastwoodem o Brudnym Harrym. Bez trudu znajdziecie tutaj filmowe miejsca.
Jadąc tramwajem w dół, stromą ulicą z widokiem na Alcatraz, trudno nie przypomnieć sobie sceny z The Rock (Twierdza) kiedy tramwaj wypada z szyn i bez kontroli pędzi w dół wzgórza. Od razu mocniej trzymacie się poręczy😀.
Takie jest SF, miasto nad zatoką ,w którym można poczuć się jakbyście byli nieomal w tym samym filmie…..

Północny kraniec mostu w południe

Rano...

Południowy kraniec mostu